Pewien konik słabość miał.
W kwiatkach tarzać się wciąż chciał.
I gdy przyszły dni gorące
tarzał się non-stop po łące.
Tak codziennie do wieczora.
A gdy przyszła późna pora,
wracał strasznie wręcz zmęczony
do swej stajni oraz żony.
Tak i dzisiaj było też.
A że głodny był ten zwierz,
rzekł kobyłce swojej: "Cześć !
Jestem głodny ! Daj coś zjeść !"
Rzekła na to tak kobyłka:
"Gdzie tu leziesz ! To pomyłka !
- i krzyknęła jeszcze doń -
"Ja tu mieszkam oraz koń !"
Wtedy konik przestraszony
bardzo grzecznie rzekł do żony:
"Ależ duszko, to ja mąż."
Ta mówiła jednak wciąż:
"Mój mąż to jest koń, no a ty
jesteś strasznie wręcz ... puchaty.
Powiedz mi lecz całkiem szczerze,
coś ty jest za dziwne zwierzę ?
Zamiast sierści nosisz pierze.
Gdzie żeś kupił to futerko ?"
Koń się spojrzał wnet w lusterko.
Zrobił oczy strasznie duże.
Chciał już zwiewać na podwórze,
przed potworem, tym z lusterka,
rżąc, że bestia się nań zerka.
Odkrył w lustrze: Postać ta
przecież końskie kształty ma !
I pomyślał, że ten klon,
to być musi właśnie on.
"Ale skąd - rozważał zwierzak -
u mnie tyle tego pierza ?"
Nagle konia wręcz olśniło.
Zarżał żonie bardzo miło
i skruszony rzekł tak doń:
"To ja mąż twój. To ja - koń.
Gdym się tarzał dzisiaj w trawce,
natrafiłem na ... dmuchawce.
A że tarzam się za dwóch,
to oblazłem w ten ich ... puch."
Żona na to: "Niezła gratka.
Mam za męża dziś ... puchatka."