Kupił dzięcioł, tuż pod dębem,
synalkowi superbęben.
Ten weń walił ile sił.
Bił ten bęben. Bił i bił.
Znęcał się nad bębnem też.
Walił w niego wzdłuż i wszerz.
Frajdę miał gdy dobył ton,
ale na nim nie grał on.
Choć chwileczkę. Moment. Przerwa.
Grał. On grał. Tacie na ... nerwach.