Gdzieś pod koniec już wakacji
do mazurskiej restauracji
przyszła czapla, znana sknera,
i tak rzekła do kelnera:
"Wezmę rybę po turecku,
albo może dziś po ... grecku."
"Służę rybką w dobrej cenie."
- kelner przyjął zamówienie
i już niesie ją na tacy.
"Ale będzie przy niej pracy.
Taaka ryba. Tyyle mięsa.
Zaraz wezmę sobie kęsa."
- czapla pewna, że się naje,
patrzy bliżej. Coś wystaje.
To włos siedzi w jej potrawie.
"Takich rzeczy ja nie trawię."
Włosek na bok. Bierze kęsa.
Lecz następny się wałęsa.
Potem trzeci, czwarty, piąty
a na końcu ten ... dziesiąty.
Wreszcie zjadła. Jest na mecie.
Namęczyła się, bo przecież
by usuwać takie "ości"
trzeba mnóstwo cierpliwości.
Przyszedł kelner. Ma rachunek.
Czapla krzyczy: "To rabunek
brać pieniądze za to danie !
To bezczelne niesłychanie !
Ma potrawa, właśnie ona,
była bowiem ... owłosiona !!!
Wyłowiłam dziesięć włosków !!!
Nie po grecku, lecz po ... włosku !!!
była ryba - moje danie.
Nie zapłacę wcale za nie !"